[Uruha]
Trochę minęło zanim mały się posilił, ale czekałem cały czas.
- Dobra mam trzy pytania. Pierwsze: Jak masz na imię? - zapytałem, gdy ten pił wodę.
- Takanori. - odpowiedział anielskim głosem. O mój Re! Piękny, gładki, ciepły oraz melodyjny głos. Jak balsam dla moich uszu. Jeju. Uśmiechnąłem się do niego jak tylko świadomość mi wróciła.
- A ja Kouyou, Faraon Egiptu. - powiedziałem, a chłopak po chwili padł na kolana. - Przestań, nie musisz. Nie lubię czegoś takiego. - powiedziałem i pomogłem mu wstać. Nie lubię takich rzeczy, to, że jestem tym faraonem nie oznacza, że trzeba mi nie wiadomo jakie pokłony bić.
- Ile masz lat? - zapytałem po dłuższej ciszy.
- O-Osiemnaście. - Zadrżał jego piękny głosik.
- No nie bój się. Chodź. - powiedziałem, muszę go do siebie przekonać. Zaprowadziłem go do tak jak by odpowiednika łazienki. Znajdował się tam pokaźnych rozmiarów basen wypełniony parującym mlekiem kozim.- Wejdź i się umyj. - poleciłem i pomogłem mu się rozebrać. Widać było rany na jego mlecznej, brudnej skórze rany po chłostaniu. - Powiedz kto ci to zrobił, a zginie marnie. - zawarczałem na to, a chłopczyk się przestraszył. - Przepraszam nie będę mówić już takim tonem. - oznajmiłem i pogłaskałem go po ramionach o drobnej budowie. Zsunąłem po nich jego ubranie, a bynajmniej coś co miało być nimi. Wziąłem go powoli na ręce, wystraszył się, ale nie ruszał. Tak jak by skamieniał. Zszedłem po schodkach do basenu i zamoczyłem go i nałożyłem coś pachnącego by go umyć. Masowałem delikatnie płynnym pachnidłem jego poranione, brudne oraz delikatne ciało. Mogłem się na nim prawie nauczyć anatomii człowieka, ponieważ pod każdym dotykiem czułem inną kość. Nawet sam nie wiedziałem, że człowiek tyle może mieć w sobie kości. Wziąłem coś do włosów i zamoczyłem jego włosy w mleku, a cały brud jakim był na nich momentalnie puścił, a białe mleko w obrębie jego włosów zabarwiło się na bliżej mi nie znany kolor. Ni to brązowy, ni to czarny, ni to szary. Zacząłem powoli myć jego włosy i masowałem delikatną skórę głowy Takanoriego.
[Ruki]
To był takie miłe to co robił. Pomimo iż wiedziałem jakiej jestem rangi w społeczeństwie cieszyłem się, że taki ktoś jak On, czyli faraon nie potępia mnie. Nie moja wina, że urodziłem się w takiej rodzinie, a nie innej. Choć jestem dumny z moich rodziców. Oddawali każdy grosz na mnie. Zawsze tak było odkąd pamiętam, ale czas nie uleczył świeżych ran. Nadal mam nie przyjemne wydarzenie w mojej pamięci. Do dziś ono żyje we mnie. W tamtym dniu straciłem wszystko co kochałem.
~~Rok wcześniej~~
Obudził mnie jakiś trzask batu. Wystraszyłem się i poderwałem do siadu jak oparzony. Powoli wyszedłem z łóżka, a raczej z maty do spania. Nie jesteśmy za bogatą rodziną, ale starcza na bochen chleba czy coś w tym rodzaju. Ustałem bosymi nogami na piaskowej posadzce i szedłem dalej. Doszedłem do drewnianych drzwi i zobaczyłem cień jakiegoś mężczyzny z maczetą i batem. Pobladłem momentalnie. Poczułem, że po mojej nodze coś pełza. Moja twarz była blada jak u trupa. Do moich uszu dobiegł dźwięk jak by grzechotki? W końcu zdobyłem się na to i spojrzałem w dół, zobaczyłem grzechotnika, który przechadza się prze moją stopę. Wystraszyłem się, chciałem uciec, ale wiedziałem, że każdy gwałtowny ruch go rozgniewa. Powoli zacząłem wysuwać moją drobną stópkę spod jego brzucha, chyba jadł bo w jednym miejscu miał dziwną krągłość. Nie ważne! Wąż popełzał dalej nie interesując się mną nawet. Wzrokiem wróciłem do drugiego pokoju. Wiedziałem moich rodziców co klęczą. Mama płacze, a tata obejmuje ją czule pocieszając. Nie wiedziałem co się dzieje. Nie byłem świadomy tego co się tam zaraz stanie. Bałem się, ponieważ ten pan, strażnik, bliżej nie znana mi osoba zaczęła głośno krzyczeć i wyzywać moich rodziców wyzywając od najgorszych. Od tego aż uszy więdły. Na chwilę zamknąłem oczy i usłyszałem pisk mamy i krzyk taty, trzask batu i brzdęk maczety. Otworzyłem niepewnie oczy i zauważyłem, że pełno krwi jest na złocistym piasku, a dalej leżą moi rodzice. Oni nie żyli. Wystraszyłem się, po moich policzkach pociekły najcenniejsze diamenty świata, łzy. Moje serce przez chwilę rozpędziło się do szaleńczego rytmu, coś jak galop konia, a może lepiej. Po chwili i ono zamarło. Stanęło, nie ruszało się. Chciałem krzyczeć, wyjść, pomóc moim rodzicom. Chciałem tylko pomóc. Spojrzałem na twarz mojego ojca. Z jego ruchu ust wyczytałem „Kochamy Cię Takanori, przepraszamy.”. A po chwili niema mowa ustała.
- Ja Was też kocham, nie przepraszajcie. - Mówiłem także niemo, ale ani tata, ani mama już tego nie widzieli. Zobaczyłem jak ten człowiek zmierza w moją stronę. Zamarłem, ale po chwili ocknąłem się i uciekłem przez kwadratowe okno do rzeki Nil, a potem odczekałem.
~~Teraźniejszość.~~
Od tamtej pory musiałem sobie radzić sam. Zawszę byłem samotny, a co jeśli teraz jest ta szansa? Widzę jak ten Kouyou na mnie patrzy. Może właśnie to jest ta szansa. Ale to się okaże.
[Uruha]
- Nad czym tak rozmyślasz, Taka-chan? - zapytałem z uśmiechem i spojrzałem na niego. Był dziwnie pogrążony. Jakby hipnoza czy coś w tym rodzaju.
- Nie nic, wszystko w porządku. - odpowiedział anielskim głosem i uśmiechnął się promiennie. Słodki dzieciaczek. Skończyłem myć jego włosy i ponownie wziąłem go na ręce. Zaniosłem do mojego łóżka i wytarłem bawełnianym ręcznikiem delikatną skórę jego ciała. Można powiedzieć, że stał się moim takim malutkim darem Nilu. Heh. Podszedłem do wielkiej szafy i odszukałem jeden niepotrzebne, za małe ubranie i podałem mu je. On wszedł za lniany parawan i powoli się przebierał. Moja puma musiała go wyciągnąć bo biedaczek wstydził się. Wyglądał nieziemsko w spódnicy do kolan, kaszmirowej narzucie na plecki. Anioł, nie człowiek powiadam Wam.
- O mój Re!- Krzyknąłem z uśmiechem i klasnąłem w dłonie. - Pięknie wyglądasz.- Przyznałem z uśmiechem. Bądź co bądź muszę go do siebie przekonać. Nie powiem mam na niego chętkę. Śliczny.
C.D.N
Trochę minęło zanim mały się posilił, ale czekałem cały czas.
- Dobra mam trzy pytania. Pierwsze: Jak masz na imię? - zapytałem, gdy ten pił wodę.
- Takanori. - odpowiedział anielskim głosem. O mój Re! Piękny, gładki, ciepły oraz melodyjny głos. Jak balsam dla moich uszu. Jeju. Uśmiechnąłem się do niego jak tylko świadomość mi wróciła.
- A ja Kouyou, Faraon Egiptu. - powiedziałem, a chłopak po chwili padł na kolana. - Przestań, nie musisz. Nie lubię czegoś takiego. - powiedziałem i pomogłem mu wstać. Nie lubię takich rzeczy, to, że jestem tym faraonem nie oznacza, że trzeba mi nie wiadomo jakie pokłony bić.
- Ile masz lat? - zapytałem po dłuższej ciszy.
- O-Osiemnaście. - Zadrżał jego piękny głosik.
- No nie bój się. Chodź. - powiedziałem, muszę go do siebie przekonać. Zaprowadziłem go do tak jak by odpowiednika łazienki. Znajdował się tam pokaźnych rozmiarów basen wypełniony parującym mlekiem kozim.- Wejdź i się umyj. - poleciłem i pomogłem mu się rozebrać. Widać było rany na jego mlecznej, brudnej skórze rany po chłostaniu. - Powiedz kto ci to zrobił, a zginie marnie. - zawarczałem na to, a chłopczyk się przestraszył. - Przepraszam nie będę mówić już takim tonem. - oznajmiłem i pogłaskałem go po ramionach o drobnej budowie. Zsunąłem po nich jego ubranie, a bynajmniej coś co miało być nimi. Wziąłem go powoli na ręce, wystraszył się, ale nie ruszał. Tak jak by skamieniał. Zszedłem po schodkach do basenu i zamoczyłem go i nałożyłem coś pachnącego by go umyć. Masowałem delikatnie płynnym pachnidłem jego poranione, brudne oraz delikatne ciało. Mogłem się na nim prawie nauczyć anatomii człowieka, ponieważ pod każdym dotykiem czułem inną kość. Nawet sam nie wiedziałem, że człowiek tyle może mieć w sobie kości. Wziąłem coś do włosów i zamoczyłem jego włosy w mleku, a cały brud jakim był na nich momentalnie puścił, a białe mleko w obrębie jego włosów zabarwiło się na bliżej mi nie znany kolor. Ni to brązowy, ni to czarny, ni to szary. Zacząłem powoli myć jego włosy i masowałem delikatną skórę głowy Takanoriego.
[Ruki]
To był takie miłe to co robił. Pomimo iż wiedziałem jakiej jestem rangi w społeczeństwie cieszyłem się, że taki ktoś jak On, czyli faraon nie potępia mnie. Nie moja wina, że urodziłem się w takiej rodzinie, a nie innej. Choć jestem dumny z moich rodziców. Oddawali każdy grosz na mnie. Zawsze tak było odkąd pamiętam, ale czas nie uleczył świeżych ran. Nadal mam nie przyjemne wydarzenie w mojej pamięci. Do dziś ono żyje we mnie. W tamtym dniu straciłem wszystko co kochałem.
~~Rok wcześniej~~
Obudził mnie jakiś trzask batu. Wystraszyłem się i poderwałem do siadu jak oparzony. Powoli wyszedłem z łóżka, a raczej z maty do spania. Nie jesteśmy za bogatą rodziną, ale starcza na bochen chleba czy coś w tym rodzaju. Ustałem bosymi nogami na piaskowej posadzce i szedłem dalej. Doszedłem do drewnianych drzwi i zobaczyłem cień jakiegoś mężczyzny z maczetą i batem. Pobladłem momentalnie. Poczułem, że po mojej nodze coś pełza. Moja twarz była blada jak u trupa. Do moich uszu dobiegł dźwięk jak by grzechotki? W końcu zdobyłem się na to i spojrzałem w dół, zobaczyłem grzechotnika, który przechadza się prze moją stopę. Wystraszyłem się, chciałem uciec, ale wiedziałem, że każdy gwałtowny ruch go rozgniewa. Powoli zacząłem wysuwać moją drobną stópkę spod jego brzucha, chyba jadł bo w jednym miejscu miał dziwną krągłość. Nie ważne! Wąż popełzał dalej nie interesując się mną nawet. Wzrokiem wróciłem do drugiego pokoju. Wiedziałem moich rodziców co klęczą. Mama płacze, a tata obejmuje ją czule pocieszając. Nie wiedziałem co się dzieje. Nie byłem świadomy tego co się tam zaraz stanie. Bałem się, ponieważ ten pan, strażnik, bliżej nie znana mi osoba zaczęła głośno krzyczeć i wyzywać moich rodziców wyzywając od najgorszych. Od tego aż uszy więdły. Na chwilę zamknąłem oczy i usłyszałem pisk mamy i krzyk taty, trzask batu i brzdęk maczety. Otworzyłem niepewnie oczy i zauważyłem, że pełno krwi jest na złocistym piasku, a dalej leżą moi rodzice. Oni nie żyli. Wystraszyłem się, po moich policzkach pociekły najcenniejsze diamenty świata, łzy. Moje serce przez chwilę rozpędziło się do szaleńczego rytmu, coś jak galop konia, a może lepiej. Po chwili i ono zamarło. Stanęło, nie ruszało się. Chciałem krzyczeć, wyjść, pomóc moim rodzicom. Chciałem tylko pomóc. Spojrzałem na twarz mojego ojca. Z jego ruchu ust wyczytałem „Kochamy Cię Takanori, przepraszamy.”. A po chwili niema mowa ustała.
- Ja Was też kocham, nie przepraszajcie. - Mówiłem także niemo, ale ani tata, ani mama już tego nie widzieli. Zobaczyłem jak ten człowiek zmierza w moją stronę. Zamarłem, ale po chwili ocknąłem się i uciekłem przez kwadratowe okno do rzeki Nil, a potem odczekałem.
~~Teraźniejszość.~~
Od tamtej pory musiałem sobie radzić sam. Zawszę byłem samotny, a co jeśli teraz jest ta szansa? Widzę jak ten Kouyou na mnie patrzy. Może właśnie to jest ta szansa. Ale to się okaże.
[Uruha]
- Nad czym tak rozmyślasz, Taka-chan? - zapytałem z uśmiechem i spojrzałem na niego. Był dziwnie pogrążony. Jakby hipnoza czy coś w tym rodzaju.
- Nie nic, wszystko w porządku. - odpowiedział anielskim głosem i uśmiechnął się promiennie. Słodki dzieciaczek. Skończyłem myć jego włosy i ponownie wziąłem go na ręce. Zaniosłem do mojego łóżka i wytarłem bawełnianym ręcznikiem delikatną skórę jego ciała. Można powiedzieć, że stał się moim takim malutkim darem Nilu. Heh. Podszedłem do wielkiej szafy i odszukałem jeden niepotrzebne, za małe ubranie i podałem mu je. On wszedł za lniany parawan i powoli się przebierał. Moja puma musiała go wyciągnąć bo biedaczek wstydził się. Wyglądał nieziemsko w spódnicy do kolan, kaszmirowej narzucie na plecki. Anioł, nie człowiek powiadam Wam.
- O mój Re!- Krzyknąłem z uśmiechem i klasnąłem w dłonie. - Pięknie wyglądasz.- Przyznałem z uśmiechem. Bądź co bądź muszę go do siebie przekonać. Nie powiem mam na niego chętkę. Śliczny.
C.D.N
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz