[Reita]
Był piękny sobotni poranek. Siedziałem spokojnie przed komputerem, jak zwykle od jakiegoś czasu. Zostałem takim typowym „no live”. Jest to od jakiegoś czasu, a mianowicie gdy zakochałem się w pewnej małej, pięknej osóbce, która zwana jest Takanorim bądź Rukim. Nie wiem kiedy to się stało, że zakochałem się w mężczyźnie, zawszę „niby” wolałem kobiety, a może jednak one były tylko zapchaj dziurą, ponieważ serce szukało kogoś wyjątkowego, który wypełni tą niezmierzoną jak kosmos dziurę? Możliwe. Wstałem w końcu od komputera i zacząłem się sam siebie okłamywać. Wziąłem telefon oraz portfel. W progu nikt mnie nie żegna, choć jeszcze sprzed miesiąca, stała tam moja matula. Wychodzę na dwór ubrany, pocieram skroń i słyszę ciche nucenie „Hallelujah”. Wsiadam do auta i odpalam je, odjeżdżając. Jadę powoli, przepisowo. To nie jest do mnie podobne. Nigdy, ja Akira Suzuki, gościu co wszyscy z drogówki Tokijskiej znają i jest kolekcjonerem punktów karnych i mandatów. Nie raz się śmialiśmy, że moje wypłaty z wytwórni na mandaty i naprawę auta. Z rozmyśleń nad tymi pięknymi latami wyrywa mnie klakson innego auta, ruszam i skręcam kilka przecznic dalej, zatrzymuję auto, wyciągam czekoladki i kwiaty z bagażnika. Mieszka na parterze i ma dość duże okna. Byłem zdziwiony, że ma żaluzje odsłonięte. Spoglądam z uśmiechem, widząc jego piękną, blond czuprynkę. Jednak ten uśmiech znika, gdy podchodzę bliżej. Nie był sam, obejmował go Yuu, mój „rywal”. Moje serce pękło na miliard kawałków. Odchodzę zdołowany tym i wywalam kwiaty oraz czekoladki do pobliskiego, mieszczańskiego śmietnika. Zdołowany tą sytuacją, zostawiam zamknięte auto przy jego bloku i szedłem przed siebie na długi spacer. Nie wiem ile tak spacerowałem. Słońce, które zachodziło i opatulało największe wieżowce, biurowce i drapacze chmur. Stoję na największym, łzy spływają powoli po mich policzkach spadając szybko w dół. Chcę jakiś znak od niego. Jednak on nie nadchodzi. Moje kroki prowadzone są ku krawędzi, w końcu przestaje mieć grunt pod nogami. Zaczynam spadać, a oschła śmierć rozkłada do mnie ramiona. Sam jak na zawołanie rozkładam je również, jakby chcąc się do niej przytulić, tak jak do kochającej matki. Siła ciężkości robi swoje i nabieram prędkości, skórzana kurtka przypomina teraz jakby pelerynę, a włosy robią co chcą. Otwieram tylko na chwilę oczy, po chwili moje ciało niespodziewanie styka się z podłożem. Oczy nadal mam otwarte. Widzę go, który czule obejmuję Yuu, a potem żegnając się z nim podchodzi do mnie, wyciąga do mnie rękę i szepcze do ucha ciche „Hallelujah”. Pulsu brak, a moja dusza staje obok i płacze bezdźwięcznym krzykiem rozpaczy. Wcześniej mu wysłałem SMS o treści: „Drogi Takanori, pewnie i tak nic sobie nie zrobisz w sprawię mojego samobójstwa, ale chcę tylko Ci przekazać, że kocham Cię. Nie ważne co nas dzieli czy kilometry czy śmierć, jak w moim przypadku. Kocham Cię i będę czuwać nad Tobą i Yuu. Przeproś chłopaków ode mnie i fanów. Na zawszę Twój Ue-chan”. Pisząc go płakałem jak głupi, ale cóż. Widziałem swój pogrzeb. Przyjaciół z dawnych szkół, nauczycieli, całą naszą wytwórnię i rzeszę fanów. Takanori płakał jak inni z naszego zespołu, ale wiem, że znajdą nowego, lepszego basistę. Urocze było jak przytulał się do Yuu. Chociaż tak będę się cieszyć z jego szczęścia. Moje ciało w trumnie nie wyglądało zbyt dobrze, było zmasakrowane. No nic. Przy zdjęciu pisało”Najlepszy syn, nie spełniony romantyk, niezwykły basista.”
THE END.
Był piękny sobotni poranek. Siedziałem spokojnie przed komputerem, jak zwykle od jakiegoś czasu. Zostałem takim typowym „no live”. Jest to od jakiegoś czasu, a mianowicie gdy zakochałem się w pewnej małej, pięknej osóbce, która zwana jest Takanorim bądź Rukim. Nie wiem kiedy to się stało, że zakochałem się w mężczyźnie, zawszę „niby” wolałem kobiety, a może jednak one były tylko zapchaj dziurą, ponieważ serce szukało kogoś wyjątkowego, który wypełni tą niezmierzoną jak kosmos dziurę? Możliwe. Wstałem w końcu od komputera i zacząłem się sam siebie okłamywać. Wziąłem telefon oraz portfel. W progu nikt mnie nie żegna, choć jeszcze sprzed miesiąca, stała tam moja matula. Wychodzę na dwór ubrany, pocieram skroń i słyszę ciche nucenie „Hallelujah”. Wsiadam do auta i odpalam je, odjeżdżając. Jadę powoli, przepisowo. To nie jest do mnie podobne. Nigdy, ja Akira Suzuki, gościu co wszyscy z drogówki Tokijskiej znają i jest kolekcjonerem punktów karnych i mandatów. Nie raz się śmialiśmy, że moje wypłaty z wytwórni na mandaty i naprawę auta. Z rozmyśleń nad tymi pięknymi latami wyrywa mnie klakson innego auta, ruszam i skręcam kilka przecznic dalej, zatrzymuję auto, wyciągam czekoladki i kwiaty z bagażnika. Mieszka na parterze i ma dość duże okna. Byłem zdziwiony, że ma żaluzje odsłonięte. Spoglądam z uśmiechem, widząc jego piękną, blond czuprynkę. Jednak ten uśmiech znika, gdy podchodzę bliżej. Nie był sam, obejmował go Yuu, mój „rywal”. Moje serce pękło na miliard kawałków. Odchodzę zdołowany tym i wywalam kwiaty oraz czekoladki do pobliskiego, mieszczańskiego śmietnika. Zdołowany tą sytuacją, zostawiam zamknięte auto przy jego bloku i szedłem przed siebie na długi spacer. Nie wiem ile tak spacerowałem. Słońce, które zachodziło i opatulało największe wieżowce, biurowce i drapacze chmur. Stoję na największym, łzy spływają powoli po mich policzkach spadając szybko w dół. Chcę jakiś znak od niego. Jednak on nie nadchodzi. Moje kroki prowadzone są ku krawędzi, w końcu przestaje mieć grunt pod nogami. Zaczynam spadać, a oschła śmierć rozkłada do mnie ramiona. Sam jak na zawołanie rozkładam je również, jakby chcąc się do niej przytulić, tak jak do kochającej matki. Siła ciężkości robi swoje i nabieram prędkości, skórzana kurtka przypomina teraz jakby pelerynę, a włosy robią co chcą. Otwieram tylko na chwilę oczy, po chwili moje ciało niespodziewanie styka się z podłożem. Oczy nadal mam otwarte. Widzę go, który czule obejmuję Yuu, a potem żegnając się z nim podchodzi do mnie, wyciąga do mnie rękę i szepcze do ucha ciche „Hallelujah”. Pulsu brak, a moja dusza staje obok i płacze bezdźwięcznym krzykiem rozpaczy. Wcześniej mu wysłałem SMS o treści: „Drogi Takanori, pewnie i tak nic sobie nie zrobisz w sprawię mojego samobójstwa, ale chcę tylko Ci przekazać, że kocham Cię. Nie ważne co nas dzieli czy kilometry czy śmierć, jak w moim przypadku. Kocham Cię i będę czuwać nad Tobą i Yuu. Przeproś chłopaków ode mnie i fanów. Na zawszę Twój Ue-chan”. Pisząc go płakałem jak głupi, ale cóż. Widziałem swój pogrzeb. Przyjaciół z dawnych szkół, nauczycieli, całą naszą wytwórnię i rzeszę fanów. Takanori płakał jak inni z naszego zespołu, ale wiem, że znajdą nowego, lepszego basistę. Urocze było jak przytulał się do Yuu. Chociaż tak będę się cieszyć z jego szczęścia. Moje ciało w trumnie nie wyglądało zbyt dobrze, było zmasakrowane. No nic. Przy zdjęciu pisało”Najlepszy syn, nie spełniony romantyk, niezwykły basista.”
THE END.
Prawie się popłakałam ;_; to takie smutne. Zawsze smutam jak ktoś umiera w opowiadaniach. Troszke, ktrótkie ale "dobrze" się czytało.
OdpowiedzUsuńDziękuje za pochwałę. Nie mam jakoś tego czegoś by to wydłużyć. Ja bardziej piszę lakonicznie >.< Ale postaram się wydłużać. Dziękuje, ponownie!
Usuń