sobota, 8 lutego 2014

"To chyba był zły pomysł." Cz.III "Pułapka, wybór z poświęceniem" xReituhax

- Ej, ziomuś. Może ty znasz drogę do wyjścia?
Zaśmiałem się nerwowo, mówiąc do trupa, leżącego na metalowym stole, przykryty białym prześcieradłem.
- On chyba nie wie. Uh.
[Reita]

Powiedział załamany Yuu.
- Nie rozumiem,wiszą bomby, ale czemu na tych metalowych drzwiach są narysowane różne typy broni!
Zapytał czarnowłosy podchodząc do jednej z nich. Zauważyłem, że jedna z linek od bomb jest przywiązana do klamki.
- Yuu, nie!
Krzyknąłem zanim jeszcze chłopak chwycił za klamkę. To był jakiś podstęp. Wyjąłem zapalniczkę z kieszeni i chodziłem pomiędzy tymi ścianami, szukając czegoś.
- Dlaczego tu są jakieś przewody, dziwne.
Oznajmiłem to co z moich obserwacji zaczęło wynikać.
- To jakaś zagadka, ale pytanie o co mu chodzi.
Mówił Ruki, wciąż będąc przylepionym do Yuu jak rzep. Zobaczyłem jakiś włącznik. Przełożyłem wajchę w dół, ale po chwili pożałowałem tego. Włączył się zegar od wszystkich czterech bomb, które zwisały z sufitu.
- O shit! O shit!
Zacząłem przeklinać na głos. Wszyscy zaczęliśmy panikować szukając tego jebanego bezpiecznika. Zobaczyłem kocioł z zbitym szkłem. Bez zastanowienia włożyłem tam rękę. Szło zaczęło się wbijać w moją rękę, przecinając skórę głęboko. Zacisnąłem mimowolnie zęby tak, że miałem uczucie, ze zaraz się połamią w drobny mak.
- Zostało trzydzieści sekund! Akira pospiesz się!
Krzyczało maleństwo, a ja przyspieszyłem ruchy ręką, ale pożałowałem to. W końcu złapałem to diabelstwo. Wyjąłem rękę jak poparzony.
- O fuck, o fuck. Jak boli!
Krzyknąłem, ale nie zaprzestałem ruchu i pobiegłem do tej głupiej budki, wciskając przedmiot. Zegar stanął na trzech sekundach. Uśmiechnąłem się w duchu, ale po chwili padłem na kolana, a resztki kawałków szkła wypadały z ręki, a krew powoli kapała na brudne kafelki.
- Zdycham, dajcie bandaż!
Sapnąłem przez zęby trzymając zdrową ręką drugą, poranioną. Ruki zdjął swoją cienką bluzę i rozerwał ją, zaczynając opatrywać mi rękę.
- Dzięki, ma...Takanori.
Uśmiechnąłem się delikatnie do niego i go przytuliłem jak skończył.
- Trzeba sobie pomagać, co nie?
Zapytał z delikatnym rozbawieniem.
- Ej chłopaki, patrzcie!
Zawołał nas Yuu i poszliśmy. Z tych świecących na biało przewodów powstał pistolet. Poszedłem zobaczyć co jest namalowane na czerwono na drzwiach od tych chłodziarek, czy jak to się zwie. Maczeta, miecz, nóż, karabin, tasak. Kurde niezłe by były uzbrojenie z tego. O! Jest! Otworzyłem drzwi z malunkiem pistoletu i wyjąłem klucz do następnych drzwi. Otworzyłem je i było jedno pomieszczenie, które było rozwal
one w połowie. Tworząc taką przepaść. Była tylko gruba belka, po której jak mniemam mieliśmy przejść. No nieźle.
- No to kto pierwszy?
Zapytałem, śmiejąc się nerwowo.
- Ja, nie dziękuje. Nie mam zamiaru zostać szaszłykiem.
Szepnął, Taka spoglądając w dół, gdzie były kolce i jak było można zauważyć, ktoś już tam skończył swój żywot i to bardzo marnie.
- Dobra, ja zacznę!
Zaśmiałem się ponownie nerwowo. Ale minę miałem niczym bohater, ta bohater, jasne! Wszedłem powoli na belkę, a ręce rozłożyłem na boki, chcąc balansować. Powoli stawiałem kolejne kroki. Rozważnie próbując balansować swoim ciałem, próbowałem się nie skupiać nad tym co jest pode mną. W połowie jakoś noga mi się zachwiała, a do moich uszu dotarł pisk Ru. O mało co nie spadłem, ale utrzymałem się.
- Ru nie piszcz.
Zaleciłem cicho, będąc zalany potem. Przeszedłem w końcu na drugą stronę. O, yeah!
- Dobra, teraz ty Ruki. Weź ten kij od mopa i chwyć go tak jak ci kaskaderzy w cyrku.
- Ale ja nie jestem kaskaderem z cyrku!
Krzyknął z nie małym strachem w głosie. Ale wykonał zalecenia i wszedł na belkę.
- Patrz się na mnie Ruki, pomyśl o czymś miłym. O! Jak przejdziesz dostaniesz nowe buty, firmówki!
To go nieźle zmobilizowało do roboty i przeszedł szybko do mnie.
- Gdzie są?! Gdzie są buty! Obiecałeś!
Krzyczał ze złością.
- Spokojnie. Jak się stąd wydostaniemy to ci kupię.
Westchnąłem cicho. Mój portfel nieźle ucierpi.
- Dobra, to teraz ja.
Powiedział niepewnie Yuu i wszedł na belkę. Jakoś pod koniec mu się noga wyślizgnęła i prawie spadł. Zdążyłem chwycić go.
- Nie puszczaj!
Krzyknąłem trzymając go tą poraniona ręką. Syknąłem, ale nie przejąłem się bólem, który był spowodowany obciążeniem przez chłopaka, który ważył sześćdziesiąt kilo.
- Puść mnie,
to nic nie da Akira. Czas się pożegnać.
- O czym ty pierdolisz?! Jakie pożegnać?! Nie puszczę, choćbym miał tu zdechnąć!
Krzyknąłem chcąc go wciągnąć na górę. Po chwili i Kai do nas szybko dołączył. Jak on to zrobił? Nie ważne! Teraz ważne jest by Yuu wciągnąć.
- Tanabe, pomóż!
Powiedziałem przez zęby i naprężyłem mięśnie w poranionej ręce by wciągnąć przyjaciele. Nie dam mu tak umrzeć. Myślałem, że mięśnie mi pękną, ale z pomocą Kai'a udało mi się go wciągnąć.
- Nie rób nam już tak, Yuu!
Sapnąłem trzymając się za rękę. Zaczęła jeszcze bardziej krwawić, ale nie ważne.
- Chodźmy dalej. Musimy odnaleźć Uru.
Powiedziałem i poszliśmy dalej. Znów jakieś głupie korytarze. No ja nie wierzę! Szliśmy powoli uważając na każdym kroku. Nagle przede mną pojawił się strumień gorącej pary wodnej.
- Szlag!
Krzyknąłem, gdy para poparzyła moją poranioną rękę. Dobra nie ważne. Para pojawiała się po jakimś czasie więc po kolei przeszliśmy ciemny i wąski korytarz. Do naszych uszu doszły krzyki. Nagle jak się odwróciłem nie było za mną nikogo. No kurwa! Przede mną rozbłysło jasne światło. Pojawiły się dwa pomieszczenia. W jednym znajdowali się moi przyjaciele, a w drugiej dziewczyny z naszej szkoły. Miałem na to kilka sekund by wybrać. Rozglądałem się i wybrałem moich przyjaciół. Serce mnie bolało, że musiałem patrzeć na śmierć tych dziewczyn. Nic one nie zwiniły, a zginęły przez zgniecenie dwóch ścian. Ruki, Aoi oraz Kai wyszli, ale oni teraz musieli sobie jakoś sami poradzić.
- Znajdziemy się potem!
Krzyknąłem do nich i szedłem dalej w celu znalezienia Uru. Niby byliśmy przyjaciółmi, ale jednak w głębi serca, żywiłem do niego głębsze uczucia. Ale nie wiem czy można to nazwać miłością.
Może, ale nie jestem pewny tego uczucia.
Szedłem dalej korytarzami w poszukiwaniu poszlak związanych z Kou, albo z jego obecnością w pobliżu. Zobaczyłem na brudnej podłodze jego bransoletkę, była we krwi. Widziałem, że jestem na dobrej drodze.
- Uru, jeżeli mnie słyszysz, proszę wytrzymaj. Już niedługo
Mówiłem trzymając ją w ręku i schowałem do kieszeni, idąc dalej. Szedłem krętymi korytarzami w poszukiwaniu Uru, ale jednak z każdym kolejnym rozwidleniem traciłem nadzieję na odnalezienie go. Czułem się taki bezradny, a zarazem przygnębiony przez to, że go wtedy zostawiłem bez pomocy. Szedłem tak w rozmyślaniu i usłyszałem krzyki. Były one aż za bardzo zbliżone do krzyków Uru. Nagle we mnie zebrała się cała energia i zacząłem biec w stronę, z których dochodziły odgłosy. To co zobaczyłem myślałem, że padnę na miejscu. Uru był skuty tak, ze wisiał w powietrzu z rozłożonymi nogami i rękami. Na twarzy miał pułapkę na....niedźwiedzie?! O nie! Momentalnie pobiegłem, a po chwili zaliczyłem glebę przez jakąś linkę, która pękła. Nie dobrze. Bardzo nie dobrze. Pułapka zaczęła tykać. Zauważyłem jakiegoś człowieka, który na brzuchu miał napisany znak zapytania. A bok niego była kocioł z kwasem co wywnioskowałem po nalepce. Miałem dwie minuty na to. Rozwiązałem tą poranioną rękę i włożyłem prosto w kwas.
- Kurwa!
Krzyknąłem przez zęby z bólu i szukałem przeklętego skalpela. W końcu po drugiej próbie mi się udało. Moja ręka to było chyba jej wspomnienie. Wziąłem szybko sk
alpel. Zauważyłem w międzyczasie jak ten człowiek się budzi.
- Wybacz, to nic osobistego.
Szepnąłem i
zacząłem wbijać ostrze skalpela w jego brzuch. Gdy dostatecznie mu go rozprułem, a ten wrzeszczał przebierałem mu w wnętrznościach. Rozwijałem jelita, wyrywałem wątrobę, aż znalazłem woreczek. Szybko wyjąłem zawartość, jaką był kluczyk do strzelby, która była dodatkowo przed Uru i więziła klucz do pułapki. Włożyłem klucz i pudełko się otworzyło. Wziąłem klucz, ale coś przygwoździło mi rękę. Zacząłem krzyczeć, ale zacząłem naciskać guziki. W końcu mnie puściło. Zostało 20 sekund! Pobiegłem szybko do Uruhy i włożyłem kluczyk w kłódkę, uwalniając go tym. Pułapka uruchomiła się w powietrzu, uderzając o podłogę.
- Uru.
Szepnąłem i wziąłem coś do rozwalenia tych metalowych kajdan.
- Nie zostawiaj mnie już tak, Akira!
- Obiecuję, że nie zostawię.
- Naprawdę?
- Tak.
- A gdzie Ruki, Aoi i Kai? C-Czy oni?
Zadrżał mu głos.
- Nie, żyją. Niedługo się znajdziemy.
Uspokoiłem go i objąłem delikatnie.
- Wiesz co, Kou?
- Hm?
Szepnął wycieńczony.
- Nie wiem czy to mogę tak nazwać, ale chyba Cię kocham.
- Ojejku, ja Ciebie też, Aki-chan. Następnym razem jak tak mnie zostawisz to cię utłukę.
- Kolejna osoba co mi grozi.
Zaśmiałem się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz