piątek, 7 lutego 2014

"To chyba był zły pomysł" Cz.II "Walka z czasem" xReituhax

Z góry przepraszam, że nie betowane. Starałam się pisać w miarę poprawnie. >.<


Ah, nie no. Spoko. Szliśmy dalej. Doszliśmy do pomieszczenia, gdzie było pięć krzeseł, jak by on wiedział, że nas w tej grupie tyle jest. Usiedliśmy, ale żałuję tej decyzji. Coś nas unieruchomiło, a jego twarz pojawiła się na małym telewizorze...
[Uruha]

W telewizorze pojawił się on, JB. Twarz miał białą, a policzki były czerwone, usta sine, sine oczy, których spojrzenie liczyło się z odruchem wymiotnym.
- Macie pięć minut na uratowanie siebie. W każdej z strzykawek jest inna trucizna. Powodzenia, Panowie.
Zaśmiał się złowieszczo, a ekran telewizora zaczął mrowić. Po pomieszczeniu w jakim się znajdowaliśmy rozbrzmiał dzwonek. Każdy z nas poczuł ukłucie w nadgarstki. Zrobiło mi się słabo, zimny pot zaczął spływać po moim czole. Wzrok się rozmazywał, ale nie chciałem się poddać. Zaczęła się gra o życie. Pojawiały się co chwilę nowe kapsułki z czerwoną i niebieską substancją. Każdy z nas z tego co zdążyłem zauważyć wybrał niebieską jako dobrą, niestety to był błąd i strzykawki ponownie zbiły się z nasze nadgarstki, zagłębiając się, coraz bardziej. Mieliśmy chyba minimum trzy szanse. Powoli zaczęło mi się udawać i jako pierwszemu chyba zresztą. Wzrok coraz to bardziej robił się mniej wyraźny, powoli traciłem kontakt ze światem. Zauważyłem ostatnią czerwoną kapsułkę, życie ponownie zaczęło do mnie wracać. Metalowe kajdany puściły moje dłonie, nogi i szyję. Podniosłem się na chwiejących się nogach i podszedłem do Akiry, on dobrze sobie radził, więc skierowałem się do osóbki, która najwięcej panikowała. Tą osóbką był Takanori. Miał już ostatnią szansę, ponieważ krew w kroplówce była na wykończeniu.
- Taka, uspokój się.
Zaleciłem, i zacząłem rozszyfrowywać działanie tej piekielnej maszyny, która więziła mojego znajomego. Okazało się, że każda z tych maszyn miała inne jak by działanie, każdy ruch, który ja wykonywałem był zupełnym przeciwieństwem do tej maszyny. Ostały się dwie kapsułki. Serce biło mi szybciej niż pędzący koń, czy samochód z
kopom [dop.aut. Kopa=60] koniami mechanicznymi. Zależało to od jego życia, zdrowia i chyba ogólnie.
- Dobra, jeszcze tylko trochę, Taka-chan. Dasz radę.
Pocieszyłem, sapiącego chłopaka. Był blady jak trup. Wyglądał jak by miał zaraz wyzionąć ducha.
- Okey, jeszcze tylko by ta kapsułka dobrze poleciała.
Powiedziałem do siebie w myślach i kliknąłem jakiś guzik. Kapsułka leniwie spadała. Wszyscy się już uwolnili. Jakaś maszyna zaczęła mówić przez jakiś radiowęzeł; Do końca zostało: dziesięć, dziewięć....
- No dalej kapsułko, dla wujka Kou. No dalej.
Mówiłem do czerwonej kapsułki, która była w czwartym otworku z sześciu. Ona mi to chyba specjalnie robiła. Kobiecy głos
maszyny odliczał dalej. Zostało pięć sekund. Zostały dwa otworki.
- Nie rób tego mi, nie teraz.
Mówiłem do tej głupie kapsułki, tak gadam z przedmiotem. „Trzy....dwa...jeden..zer...”, serce mi chyba stanęło. Usłyszałem jak kapsułka dotarła.
- Alleluja!
Krzyknąłem szczęśliwy. Serce wróciło do ponownego rytmu. „Zero”, powiedziała maszyna, a Takanori został uwolniony. Przytuliłem go szczęśliwy. Boże, nigdy więcej nie słucham Akiry!
- Dobra, trzeba się stąd uwolnić.
Zabłysnął pomysłowością czarnowłosy Yuu.
- Tylko jak....
Szepnął nieśmiało Taka, tuląc się do mnie wystraszony. On taki jest jak się boi. Uroczy. Dobra, nie ważne.
- Tam jest szyb wentylacyjny.
Wskazałem na kratę na ścianie. Była dość dużych rozmiarów, więc śmiało mogliśmy do niej wejść.
- Ale jak ją ściągniemy?
Zapytał najbardziej sprawny intelektualnie, Tanabe.
- Mam pomysł!
Oznajmiłem, dumny z swojego pomysłu. Wziąłem jedno krzesło i nóż, który noszę przy sobie. Zacząłem odkręcać śrubki, a po chwili zardzewiała krata puściła. Zdjąłem ją delikatnie, ale razem z nią poszedł kawałek tynku, dobra nie ważne.
- Dobra, teraz wchodzić.
Powiedziałem do grupki chłopaków, którzy zainteresowani patrzyli na moje poczynania. Po kolei zaczęliśmy wchodzić do następnego pomieszczenia jakim był ciemny korytarz. Połączenia wentylacyjne rozwidlały się w najróżniejsze strony. Spojrzałem w dół, zauważyłem, że chodzimy po kartach, a raczej czołgamy się. Było widać co się dzieje pod nami, w innym korytarzu. Ludzie biegali w tą i z powrotem jak mrówki. Wybijali się jak kaczki. Krzyczeli „To jeszcze nie koniec gry, on chce nas wykończyć! To dopiero początek!”. Na podłodze z każdym naszym krokiem, obserwowaliśmy powiększające się morza szkarłatnej krwi. Coraz to szybciej powiększały się wały zrobione z trupów, które jeszcze dawały namiastki życia. Nagle zatrzymaliśmy się, bo zobaczyliśmy jak z jednych zabarykadowanych ciałami uczniów z naszej szkoły, wydostaje się jakiś psychopata z rurą. Z ust Taki wyrwał się pisk strachu, ale Yuu szybko mu je zakrył dłonią. Psychopata rozglądał się chwilę. Drżałem, będąc, cały spocony. Każdy z nas tkwił w bezruchu. Kropla potu z mojego czoła zaczęła powolnie spływać po mim nosie, aż skapnęła temu psychopacie na głowę, omijając wszelkie przeszkody rozbryzgania. Spojrzał się on w górę. Znieruchomiałem. Długo patrzył się w górę, jak by szukał. No tak przecież coś mu skapnęło na głowę! A tym czymś był mój pot. Jak w końcu dał sobie spokój, ruszyliśmy dalej. Ostrożnie położyłem na zardzewiałej kracie nogę, a ona momentalnie puściła. Spadłem z hukiem, tym samym zwracając na siebie uwagę, przechodzących chłopaków. Byli cali we krwi z rurami w rękach. W tym momencie wiedziałem, że mam przesrane. W korytarzu było dość ciemno, więc żyłem nadzieją, że mnie nie zauważą. Jednak myliłem się. Podbiegli do mnie i złapali za ramiona, gdzieś taszcząc.
- Ej, zostawcie mnie! Przecież gramy w jednej drużynie, co nie? - Zaśmiałem się nerwowo, a serce mi przyspieszyło. Spojrzałem w górę, ale oni poszli dalej. No świetnie. Tak mnie zostawić!

[Reita]
- To chyba nie był dobry pomysł, żeby go tam zostawiać.
Powiedziałem z lekkimi obawami w głosie. Bóg wie co mu mogą oni zrobić. Mogą pobić, zgwałcić albo.....zabić.
- Spokojnie, uratujemy go, ale teraz nie możemy się zatrzymać.
Akira,zrozum. Wiemy, że to twój przyjaciel, ale no nam też nie jest łatwo.
Mówi tak spokojnie jak by go to nie obchodziło, że oni go tam porwali! Dotarliśmy do nowego pomieszczenia jakim były ubikacje, serio? Eh. Znów był ten telewizorek, a od sufitu wisiały bomby. Nie no świetnie. Ponownie telewizor zaczął mrowić, a potem pojawiła się jego ciągle uśmiechnięta twarz.
- Widzę, że wygraliście pierwszą grę, dużo ich przed wami. Macie straty? Spokojnie dla niego będzie coś specjalnego, ale to potem. Teraz miłej zabawy. Macie minutę na uratowanie się. Powodzenia, dzieciaczki!
Zaśmiał się i zniknął, a bomby się uruchomiły.
Mieliśmy równą minutę.
- Em chłopaki, musimy się sprężać
Powiedziałem widząc jak mamy coraz mniej czasu.
- Patrzcie na drzwi!
Krzyknęło maleństwo zamykając je. Stworzył się pewien kod. Wpisaliśmy go, był poprawny,a ale zegar nadal tykał. Wszystkim lały się zimne poty.
- Bezpiecznik! Potrzebny bezpiecznik!
Oznajmił zdenerwowany tą sytuacją, Tanabe. Zobaczyłem jakąś toaletę z strzykawkami, w której coś błyszczało. Podbiegłem tam natychmiastowo, a w całą rękę do ramienia wbiły się miliony igieł z narkotykami. Na klapie pisało krwistymi literami „Ile wytrzymasz ćpunie?”. Wyjąłem w końcu ten bezpiecznik. Zostało dziesięć sekund. Serce mi podskoczyło. Momentalnie stanąłem przy budce i wcisnąłem ten cholerny bezpiecznik. Ręka napieprzała mnie od igieł, które powoli odpadały od mojej ręki. Zegar stanął, a bomby przestały pikać jak szalone. Żelazne, z korozją drzwi ustąpiły, wypuszczając nas do następnego pomieszczenia. Światło sprawiło, że na chwilę oślepliśmy.
- Co tym razem, pierdolony szaleńcu!
Krzyknął roztrzęsiony Takanori chcąc już się rozpłakać.
- Gdzie jest Kouyou, szmato?! Ile my musimy jeszcze wytrzymać?!
Krzyczał, mając nadzieję, że to coś da.
Jednak nie dawało. Wtulił się ufnie w Yuu, a pewnie gdyby był tu Kou to on by robił mu za misia. Rozpłakał się w najlepsze mając powoli dość. Ma słabą psychikę. Chwilę oglądając tą scenkę, zobaczyłem, że ktoś się zbliża. Złapałem za rurę i jak tylko wbiegł do pomieszczenia, uderzyłem go metalową rurą w głowę, przez co padł jak szpak. Zaczął się podnosić, ale kopnąłem go w twarz z glana. Już się nie podniósł.
- Chodźmy dalej, ale przedtem, niech każdy z nas weźmie coś do obrony. Robi się niebezpiecznie.
Mówiłem podając każdemu coś wytrzymałego i w miarę twardego do obrony. Weszliśmy do hali, która była cała we krwi, znaczy podłoga to było powoli morze. Cały czas jej poziom się podnosił, a drzwi się zamknęły. Ruki zaczął panikować. Jak zwykle.
- Po cholerę ja chciałem tutaj przyjść! Jak przeżyjemy to cię zabije, Akira!
Wrzasnął roztrzęsiony. Zaczęliśmy szukać jakiegoś wyjścia. Było to jak szukanie w stogu siana.
- Chyba musimy poczekać, aż poziom krwi się podniesie. Jedyne wyjście to ten balkon tam.
Wskazałem palcem na balkon, gdzie znajdowały się maszyny do butelkowania.
- Ty chcesz nas zabić czy co!?
Krzyknął przewrażliwiony Ruki.
- To jedyna droga, Taka. Przecież umiesz pływać. A w wodzie, czy we krwi to co za różnica?
Zapytałem.
- Jest, bo to krew?!
- Spokój chłopaki. Damy radę!
Pocieszył nas czarnowłosy. Po chwili poziom krwi znacznie się podniósł. Złapałem się metalowej poręczy i wszedłem na balkon. Byłem cały we krwi, ale to nie było ważne. Po niedługim czasie do mnie dołączyli chłopaki. Krew przyspieszyła, więc weszliśmy do pomieszczenia, które znaleźliśmy, zamykając je dokładnie by krew nie dostała się tu. Kapała ona z nas i naszych ubrań.
- Mam powoli dość.
Oznajmiło nam maleństwo. Mam nadzieję, że niedługo koniec. Ile można. Przed nami była kolejna zagadka. Byliśmy w jakimś krętym korytarzu. Czułem na karku czyjś oddech. Ale nie wiem kogo. Szliśmy powoli wężykiem przez wąski korytarz, który nie posiadał światła. Doszliśmy do kostnicy, nie no świetnie.
- Ej, ziomuś. Może ty znasz drogę do wyjścia?
Zaśmiałem się nerwowo, mówiąc do trupa, leżącego na metalowym stole, przykryty białym prześcieradłem.
- On chyba nie wie. Uh.
C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz