niedziela, 9 lutego 2014

"To chyba był zły pomysł" Cz.IV "Świński kolega. xReituhax

- Nie wiem czy to mogę tak nazwać, ale chyba Cię kocham.
- Ojejku, ja Ciebie też, Aki-chan. Następnym razem jak tak mnie zostawisz to cię utłukę.
- Kolejna osoba co mi grozi.
Zaśmiałem się.

[Ruki]

- Kurwa, zaraz zdechnę.
Powiedziałem wkurzony z wycieńczenia. W trójkę błądziliśmy po tych pomieszczeniach. Byliśmy zmęczeni, głodni i odwodnieni.
- Wiecie, pozostaje picie własnego moczu.
Stwierdził Kai.
- No chyba nie. Wolę zdechnąć, niż pić własne siki.
Stwierdził obrzydzony czarnowłosy.
- Ale nie mamy innego wyboru, a to jest najbezpieczniejsze. Chyba, że wolisz się czegoś nabawić przez tą brudną wodę.
Mówił.
- Spokój! Nikt nie będzie pić sików. A teraz stulcie dziób!
Warknąłem na nich i szliśmy dalej. Mi było strasznie zimno. Miałem dreszcze i czułem, że ktoś nas obserwuje, ale do końca nie wiedziałem kto. Oni nawet na to uwagi nie zwracają. Objąłem sam siebie i szedłem dalej szczękając zębami. Na ścianach pisało co kilka metrów różne przestrogi, takie jak „Uważaj, nie odwracaj się. To tylko złudzenie.”, czy „Obserwuje cię. Nie uciekniesz. Pacz na boki”. I inne takie. Powoli nadzieja, która z początku tryskała ze mnie, uleciała jak woda z kranu. Miałem nagie stopy, a szliśmy po szkle.
- Shit!
Krzyknąłem, gdy znów mi się coś wbiło w stopę.
- Zaraz nie wytrzymam. Yuu masz jakąś szmatę?
Zapytałem przyjaciela. Niestety nie miał nic prócz chusteczek higienicznych. Zdjąłem swoją bluzkę, odkrywając przez to swój tors, którego nie lubię pokazywać i porwałem ów rzecz na mniejsze kawałki, po czym owinąłem poranione stopy. Podniosłem się i już miałem jako taki ochraniacz na stopy bo już szkło nie wbijało mi się w stopy. Szliśmy powoli dalej szukając wyjścia. Zobaczyłem jakieś pomieszczenie. Do moich uszu dobiegł krzyk Yuu oraz
Tanabe, ale co tam robiła świnia?! Odwróciłem się, a ich nie było, a potem ktoś lub coś wbiło mi ostrą rzecz w szyję, tym samym wstrzykując coś. Kątem oka widziałem tylko jakiś ryj świński. Nie ważne. Zrobiło mi się słabo i padłem. Obudziłem się jak by po chwili, dla mnie chwili, ponieważ nie miałem jakiegoś tam kontaktu ze światem realnym. Zauważyłem także budzących się Aoi'a oraz Kai'a. Byliśmy w dziwnych klatkach, a pod nami znajdowała się wielka kadź z wodą, w której ewidentnie była rozcieńczona krew, ale bardziej mnie martwiło co tam robią żarłacze białe! Kurwa, na chuj temu całemu JB rekiny!
- No nieźle.
Szepnąłem i zauważyłem coś do góry. Był otwór. Podniosłem się i wyciągnąłem rękę, ale byłem zbyt niski, więc podskoczyłem. Po kilku próbach udało mi się. Chwyciłem za to i automatycznie pociągnąłem w dół. Nagle kraty, które były moją podłogą otworzyły się i gdyby nie to, że trzymałem to coś, pewnie bym wpadł. Rekiny szybko się zainteresowały moją osobą.
- Em, hej chłopaki. Co tam? Nie zjecie mnie, prawda? Jestem taki chudy i kościsty.
Zaśmiałem się cicho i równocześnie rozpłakałem.
- Zacznij się kołysać, jak się rozbujasz to puść się.
Zalecił Kai. Próbowałem tak zrobić, ale jakiś rekin chwycił mnie za stopę. Krzyknąłem niemiłosiernie. Przypomniały mi się lekcje biologii. Wolną nogą zamachnąłem się i uderzyłem rekina w nos. Po chwili puścił, a ja rozbujałem się. Po chwili upadłem na podłogę.
- Fuck, fuck, fuck!
Krzyczałem z bólu trzymając się za poranioną nogę. Wyjąłem z nogi jego ząb.
-
O My God.
Mruknąłem i myślałem, że zemdleje. Zobaczyłem, że po chwili i oni do mnie dołączyli.
- Ej, Taka. Wszystko okey?
Zapytałem, a coś zaczęło pikać.
- Nie, nie tylko nie to!
Krzyknęli. Wzięli meni na ręce i zamknęliśmy się w ubikacjach. Znów usłyszałem dźwięk tej świni. Co ona nas tak prześladuje? Obudziłem się skuty, a raczej to było tak, że ja i Yuu byliśmy skuci tak, że mogliśmy dosięgnąć tak zwanego parapetu. Tylko Kaia nie mogłem nigdzie dostrzec. Ktoś ściągnął zasłonę i pojawił się również Kai, który był związany i na głowie miał pułapkę na niedźwiedzie. W telewizorku pojawił się ten idiota. Wytłumaczył zasady gry. Dosięgnąłem z Yuu klawiszy parapetu. Patrzyliśmy na nuty, ale jeden błąd i było porażenie prądem. Dopiero teraz zauważyłem, że mamy coś na nogach. Ponownie zaczęliśmy grać i tak w kółko. Za każdym błędem bolało coraz bardziej i bardziej.
- Dobra, teraz albo nigdy.
Sapnąłem do siebie przez knebel i w końcu się o dziwo udało.
Po sali rozniósł się śmiech. Miałem dość i z tej całej wściekłości rozwaliłem ten parapet odnajdując kluczyk. Odpiąłem swój, a Yuu po chwili uczynił to samo.
- Jak tu teraz pomóc Kaiowi.
- No nie wiem, ale nie wygląda to ciekawie.
- A jak ma wyglądać człowiek z pułapką na niedźwiedzia na głowie?
Zapytałem.
- Na dodatek uruchomioną!
Dodałem.
- Zaraz..Uruchomioną?!
Wystraszyłem, podbiegłem do Kaia i zacząłem go uwalniać. Gdzie kluczyk, kluczyk. Zauważyłem coś pod krzesłem.
- Klucz!
Krzyknąłem i zdjąłem mu to z głowy. Boże. Zapisać, nigdy nie słuchać Akiry. Nigdy!
Do pokoju wjechał ten mały sukinsyn. Rzuciłem się na niego, a on się perfidnie śmiał, ale to była niestety kukiełka.
- Kurwa!
Krzyknąłem i rozjebałem tej kukiełce łeb. Szliśmy powoli dalej do następnego pomieszczenia. Gdzie po drugiej stronie zauważyliśmy Akirę oraz Kouyou.
- Ej!
Zacząłem pukać w szybę.
Zauważyli nas. W końcu oni. Rozwaliłem szybę i rzuciłem im się na szyję
- Boże, żyjecie! Nic wam nie jest?!
Pytałem nerwowo.
- Nie, nie mały.
Odpowiedział Akira.
- No w sumie nic.
Dodał Uruha, a do nas dołączyła reszta. Mam już dość tego wszystkiego.
- Jak tylko stąd wyjdziemy to cię osobiście utłukę, Akira!
Zacząłem go opieprzać.

[Uruha]

Czułem się jak by mnie traktor przejechał, ale cieszyłem się, że w końcu powiedziałem Akirze to co tak ciążyło mi na sercu. Miałem powoli dość tego miejsca. Wtuliłem się w Akirę delikatnie. Usłyszeliśmy głosy świni.
- Co tu robi świnia?
Zapytałem, a Ruki, Aoi oraz Kai pociągnęli nas do innego pokoju, gdzie zabarykadowali nas. W tym pomieszcz
eniu znajdowało się wiele trupów. O fuj. Znów on się pojawił.
- Jeju. Jak ja Cię dawno nie widziałem JB.
Warknąłem. W pokoju zaczął ulatniać się jakiś gaz. No nieźle. Spanikowani zaczęliśmy biegać po pokoju aż zobaczyłem jakieś coś. Podszedłem i zacząłem układać zagadkę, która miała w sobie klucz. Gaz powoli zatruwał nasze płuca. W końcu ułożyłem to i wyciągnąłem klucz. Pobiegłem ostatkami sił do drzwi w celu ich otwarcia. Jak tylko wyszliśmy zauważyliśmy świnię, a bynajmniej człowieko świnię. Zrobiło nam się słabo. Zrobiło nam się ciemno przed oczami. Co się dzieje?

[Reita]

Obudziliśmy się w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Ja byłem na wolności, a reszta była przywiązana na takiej karuzeli. Gra polegała na tym, że jeden am zginąć. Nie wiedziałem kogo wybrać. Wśród nich był mój bliski przyjaciel, Toshiya.
Wszyscy krzyczeli „ uratuj mnie! Uratuj!”. Pociekły mi łzy.
- JB, ty skurwysynie.
Szepnąłem przez łzy i spomiędzy moich przyjaciół oraz chłopaka, wybrałem Toshiye.
- Przepraszam Toshi.
Szepnąłem przez łzy, a po chwili pukawka strzeliła, a ich wypuściła. Mam dość tego miejsca. Chwilę patrzyłem na ciało mojego przyjaciela i odwróciłem się wtulając w Kou.
Poszedłem za resztą gdzieś. Moją twarz opromieniło jasne słońca. Czy to koniec cierpień? Koniec? A może to złudzenie?

C.D.N


sobota, 8 lutego 2014

"To chyba był zły pomysł." Cz.III "Pułapka, wybór z poświęceniem" xReituhax

- Ej, ziomuś. Może ty znasz drogę do wyjścia?
Zaśmiałem się nerwowo, mówiąc do trupa, leżącego na metalowym stole, przykryty białym prześcieradłem.
- On chyba nie wie. Uh.
[Reita]

Powiedział załamany Yuu.
- Nie rozumiem,wiszą bomby, ale czemu na tych metalowych drzwiach są narysowane różne typy broni!
Zapytał czarnowłosy podchodząc do jednej z nich. Zauważyłem, że jedna z linek od bomb jest przywiązana do klamki.
- Yuu, nie!
Krzyknąłem zanim jeszcze chłopak chwycił za klamkę. To był jakiś podstęp. Wyjąłem zapalniczkę z kieszeni i chodziłem pomiędzy tymi ścianami, szukając czegoś.
- Dlaczego tu są jakieś przewody, dziwne.
Oznajmiłem to co z moich obserwacji zaczęło wynikać.
- To jakaś zagadka, ale pytanie o co mu chodzi.
Mówił Ruki, wciąż będąc przylepionym do Yuu jak rzep. Zobaczyłem jakiś włącznik. Przełożyłem wajchę w dół, ale po chwili pożałowałem tego. Włączył się zegar od wszystkich czterech bomb, które zwisały z sufitu.
- O shit! O shit!
Zacząłem przeklinać na głos. Wszyscy zaczęliśmy panikować szukając tego jebanego bezpiecznika. Zobaczyłem kocioł z zbitym szkłem. Bez zastanowienia włożyłem tam rękę. Szło zaczęło się wbijać w moją rękę, przecinając skórę głęboko. Zacisnąłem mimowolnie zęby tak, że miałem uczucie, ze zaraz się połamią w drobny mak.
- Zostało trzydzieści sekund! Akira pospiesz się!
Krzyczało maleństwo, a ja przyspieszyłem ruchy ręką, ale pożałowałem to. W końcu złapałem to diabelstwo. Wyjąłem rękę jak poparzony.
- O fuck, o fuck. Jak boli!
Krzyknąłem, ale nie zaprzestałem ruchu i pobiegłem do tej głupiej budki, wciskając przedmiot. Zegar stanął na trzech sekundach. Uśmiechnąłem się w duchu, ale po chwili padłem na kolana, a resztki kawałków szkła wypadały z ręki, a krew powoli kapała na brudne kafelki.
- Zdycham, dajcie bandaż!
Sapnąłem przez zęby trzymając zdrową ręką drugą, poranioną. Ruki zdjął swoją cienką bluzę i rozerwał ją, zaczynając opatrywać mi rękę.
- Dzięki, ma...Takanori.
Uśmiechnąłem się delikatnie do niego i go przytuliłem jak skończył.
- Trzeba sobie pomagać, co nie?
Zapytał z delikatnym rozbawieniem.
- Ej chłopaki, patrzcie!
Zawołał nas Yuu i poszliśmy. Z tych świecących na biało przewodów powstał pistolet. Poszedłem zobaczyć co jest namalowane na czerwono na drzwiach od tych chłodziarek, czy jak to się zwie. Maczeta, miecz, nóż, karabin, tasak. Kurde niezłe by były uzbrojenie z tego. O! Jest! Otworzyłem drzwi z malunkiem pistoletu i wyjąłem klucz do następnych drzwi. Otworzyłem je i było jedno pomieszczenie, które było rozwal
one w połowie. Tworząc taką przepaść. Była tylko gruba belka, po której jak mniemam mieliśmy przejść. No nieźle.
- No to kto pierwszy?
Zapytałem, śmiejąc się nerwowo.
- Ja, nie dziękuje. Nie mam zamiaru zostać szaszłykiem.
Szepnął, Taka spoglądając w dół, gdzie były kolce i jak było można zauważyć, ktoś już tam skończył swój żywot i to bardzo marnie.
- Dobra, ja zacznę!
Zaśmiałem się ponownie nerwowo. Ale minę miałem niczym bohater, ta bohater, jasne! Wszedłem powoli na belkę, a ręce rozłożyłem na boki, chcąc balansować. Powoli stawiałem kolejne kroki. Rozważnie próbując balansować swoim ciałem, próbowałem się nie skupiać nad tym co jest pode mną. W połowie jakoś noga mi się zachwiała, a do moich uszu dotarł pisk Ru. O mało co nie spadłem, ale utrzymałem się.
- Ru nie piszcz.
Zaleciłem cicho, będąc zalany potem. Przeszedłem w końcu na drugą stronę. O, yeah!
- Dobra, teraz ty Ruki. Weź ten kij od mopa i chwyć go tak jak ci kaskaderzy w cyrku.
- Ale ja nie jestem kaskaderem z cyrku!
Krzyknął z nie małym strachem w głosie. Ale wykonał zalecenia i wszedł na belkę.
- Patrz się na mnie Ruki, pomyśl o czymś miłym. O! Jak przejdziesz dostaniesz nowe buty, firmówki!
To go nieźle zmobilizowało do roboty i przeszedł szybko do mnie.
- Gdzie są?! Gdzie są buty! Obiecałeś!
Krzyczał ze złością.
- Spokojnie. Jak się stąd wydostaniemy to ci kupię.
Westchnąłem cicho. Mój portfel nieźle ucierpi.
- Dobra, to teraz ja.
Powiedział niepewnie Yuu i wszedł na belkę. Jakoś pod koniec mu się noga wyślizgnęła i prawie spadł. Zdążyłem chwycić go.
- Nie puszczaj!
Krzyknąłem trzymając go tą poraniona ręką. Syknąłem, ale nie przejąłem się bólem, który był spowodowany obciążeniem przez chłopaka, który ważył sześćdziesiąt kilo.
- Puść mnie,
to nic nie da Akira. Czas się pożegnać.
- O czym ty pierdolisz?! Jakie pożegnać?! Nie puszczę, choćbym miał tu zdechnąć!
Krzyknąłem chcąc go wciągnąć na górę. Po chwili i Kai do nas szybko dołączył. Jak on to zrobił? Nie ważne! Teraz ważne jest by Yuu wciągnąć.
- Tanabe, pomóż!
Powiedziałem przez zęby i naprężyłem mięśnie w poranionej ręce by wciągnąć przyjaciele. Nie dam mu tak umrzeć. Myślałem, że mięśnie mi pękną, ale z pomocą Kai'a udało mi się go wciągnąć.
- Nie rób nam już tak, Yuu!
Sapnąłem trzymając się za rękę. Zaczęła jeszcze bardziej krwawić, ale nie ważne.
- Chodźmy dalej. Musimy odnaleźć Uru.
Powiedziałem i poszliśmy dalej. Znów jakieś głupie korytarze. No ja nie wierzę! Szliśmy powoli uważając na każdym kroku. Nagle przede mną pojawił się strumień gorącej pary wodnej.
- Szlag!
Krzyknąłem, gdy para poparzyła moją poranioną rękę. Dobra nie ważne. Para pojawiała się po jakimś czasie więc po kolei przeszliśmy ciemny i wąski korytarz. Do naszych uszu doszły krzyki. Nagle jak się odwróciłem nie było za mną nikogo. No kurwa! Przede mną rozbłysło jasne światło. Pojawiły się dwa pomieszczenia. W jednym znajdowali się moi przyjaciele, a w drugiej dziewczyny z naszej szkoły. Miałem na to kilka sekund by wybrać. Rozglądałem się i wybrałem moich przyjaciół. Serce mnie bolało, że musiałem patrzeć na śmierć tych dziewczyn. Nic one nie zwiniły, a zginęły przez zgniecenie dwóch ścian. Ruki, Aoi oraz Kai wyszli, ale oni teraz musieli sobie jakoś sami poradzić.
- Znajdziemy się potem!
Krzyknąłem do nich i szedłem dalej w celu znalezienia Uru. Niby byliśmy przyjaciółmi, ale jednak w głębi serca, żywiłem do niego głębsze uczucia. Ale nie wiem czy można to nazwać miłością.
Może, ale nie jestem pewny tego uczucia.
Szedłem dalej korytarzami w poszukiwaniu poszlak związanych z Kou, albo z jego obecnością w pobliżu. Zobaczyłem na brudnej podłodze jego bransoletkę, była we krwi. Widziałem, że jestem na dobrej drodze.
- Uru, jeżeli mnie słyszysz, proszę wytrzymaj. Już niedługo
Mówiłem trzymając ją w ręku i schowałem do kieszeni, idąc dalej. Szedłem krętymi korytarzami w poszukiwaniu Uru, ale jednak z każdym kolejnym rozwidleniem traciłem nadzieję na odnalezienie go. Czułem się taki bezradny, a zarazem przygnębiony przez to, że go wtedy zostawiłem bez pomocy. Szedłem tak w rozmyślaniu i usłyszałem krzyki. Były one aż za bardzo zbliżone do krzyków Uru. Nagle we mnie zebrała się cała energia i zacząłem biec w stronę, z których dochodziły odgłosy. To co zobaczyłem myślałem, że padnę na miejscu. Uru był skuty tak, ze wisiał w powietrzu z rozłożonymi nogami i rękami. Na twarzy miał pułapkę na....niedźwiedzie?! O nie! Momentalnie pobiegłem, a po chwili zaliczyłem glebę przez jakąś linkę, która pękła. Nie dobrze. Bardzo nie dobrze. Pułapka zaczęła tykać. Zauważyłem jakiegoś człowieka, który na brzuchu miał napisany znak zapytania. A bok niego była kocioł z kwasem co wywnioskowałem po nalepce. Miałem dwie minuty na to. Rozwiązałem tą poranioną rękę i włożyłem prosto w kwas.
- Kurwa!
Krzyknąłem przez zęby z bólu i szukałem przeklętego skalpela. W końcu po drugiej próbie mi się udało. Moja ręka to było chyba jej wspomnienie. Wziąłem szybko sk
alpel. Zauważyłem w międzyczasie jak ten człowiek się budzi.
- Wybacz, to nic osobistego.
Szepnąłem i
zacząłem wbijać ostrze skalpela w jego brzuch. Gdy dostatecznie mu go rozprułem, a ten wrzeszczał przebierałem mu w wnętrznościach. Rozwijałem jelita, wyrywałem wątrobę, aż znalazłem woreczek. Szybko wyjąłem zawartość, jaką był kluczyk do strzelby, która była dodatkowo przed Uru i więziła klucz do pułapki. Włożyłem klucz i pudełko się otworzyło. Wziąłem klucz, ale coś przygwoździło mi rękę. Zacząłem krzyczeć, ale zacząłem naciskać guziki. W końcu mnie puściło. Zostało 20 sekund! Pobiegłem szybko do Uruhy i włożyłem kluczyk w kłódkę, uwalniając go tym. Pułapka uruchomiła się w powietrzu, uderzając o podłogę.
- Uru.
Szepnąłem i wziąłem coś do rozwalenia tych metalowych kajdan.
- Nie zostawiaj mnie już tak, Akira!
- Obiecuję, że nie zostawię.
- Naprawdę?
- Tak.
- A gdzie Ruki, Aoi i Kai? C-Czy oni?
Zadrżał mu głos.
- Nie, żyją. Niedługo się znajdziemy.
Uspokoiłem go i objąłem delikatnie.
- Wiesz co, Kou?
- Hm?
Szepnął wycieńczony.
- Nie wiem czy to mogę tak nazwać, ale chyba Cię kocham.
- Ojejku, ja Ciebie też, Aki-chan. Następnym razem jak tak mnie zostawisz to cię utłukę.
- Kolejna osoba co mi grozi.
Zaśmiałem się.

piątek, 7 lutego 2014

"To chyba był zły pomysł" Cz.II "Walka z czasem" xReituhax

Z góry przepraszam, że nie betowane. Starałam się pisać w miarę poprawnie. >.<


Ah, nie no. Spoko. Szliśmy dalej. Doszliśmy do pomieszczenia, gdzie było pięć krzeseł, jak by on wiedział, że nas w tej grupie tyle jest. Usiedliśmy, ale żałuję tej decyzji. Coś nas unieruchomiło, a jego twarz pojawiła się na małym telewizorze...
[Uruha]

W telewizorze pojawił się on, JB. Twarz miał białą, a policzki były czerwone, usta sine, sine oczy, których spojrzenie liczyło się z odruchem wymiotnym.
- Macie pięć minut na uratowanie siebie. W każdej z strzykawek jest inna trucizna. Powodzenia, Panowie.
Zaśmiał się złowieszczo, a ekran telewizora zaczął mrowić. Po pomieszczeniu w jakim się znajdowaliśmy rozbrzmiał dzwonek. Każdy z nas poczuł ukłucie w nadgarstki. Zrobiło mi się słabo, zimny pot zaczął spływać po moim czole. Wzrok się rozmazywał, ale nie chciałem się poddać. Zaczęła się gra o życie. Pojawiały się co chwilę nowe kapsułki z czerwoną i niebieską substancją. Każdy z nas z tego co zdążyłem zauważyć wybrał niebieską jako dobrą, niestety to był błąd i strzykawki ponownie zbiły się z nasze nadgarstki, zagłębiając się, coraz bardziej. Mieliśmy chyba minimum trzy szanse. Powoli zaczęło mi się udawać i jako pierwszemu chyba zresztą. Wzrok coraz to bardziej robił się mniej wyraźny, powoli traciłem kontakt ze światem. Zauważyłem ostatnią czerwoną kapsułkę, życie ponownie zaczęło do mnie wracać. Metalowe kajdany puściły moje dłonie, nogi i szyję. Podniosłem się na chwiejących się nogach i podszedłem do Akiry, on dobrze sobie radził, więc skierowałem się do osóbki, która najwięcej panikowała. Tą osóbką był Takanori. Miał już ostatnią szansę, ponieważ krew w kroplówce była na wykończeniu.
- Taka, uspokój się.
Zaleciłem, i zacząłem rozszyfrowywać działanie tej piekielnej maszyny, która więziła mojego znajomego. Okazało się, że każda z tych maszyn miała inne jak by działanie, każdy ruch, który ja wykonywałem był zupełnym przeciwieństwem do tej maszyny. Ostały się dwie kapsułki. Serce biło mi szybciej niż pędzący koń, czy samochód z
kopom [dop.aut. Kopa=60] koniami mechanicznymi. Zależało to od jego życia, zdrowia i chyba ogólnie.
- Dobra, jeszcze tylko trochę, Taka-chan. Dasz radę.
Pocieszyłem, sapiącego chłopaka. Był blady jak trup. Wyglądał jak by miał zaraz wyzionąć ducha.
- Okey, jeszcze tylko by ta kapsułka dobrze poleciała.
Powiedziałem do siebie w myślach i kliknąłem jakiś guzik. Kapsułka leniwie spadała. Wszyscy się już uwolnili. Jakaś maszyna zaczęła mówić przez jakiś radiowęzeł; Do końca zostało: dziesięć, dziewięć....
- No dalej kapsułko, dla wujka Kou. No dalej.
Mówiłem do czerwonej kapsułki, która była w czwartym otworku z sześciu. Ona mi to chyba specjalnie robiła. Kobiecy głos
maszyny odliczał dalej. Zostało pięć sekund. Zostały dwa otworki.
- Nie rób tego mi, nie teraz.
Mówiłem do tej głupie kapsułki, tak gadam z przedmiotem. „Trzy....dwa...jeden..zer...”, serce mi chyba stanęło. Usłyszałem jak kapsułka dotarła.
- Alleluja!
Krzyknąłem szczęśliwy. Serce wróciło do ponownego rytmu. „Zero”, powiedziała maszyna, a Takanori został uwolniony. Przytuliłem go szczęśliwy. Boże, nigdy więcej nie słucham Akiry!
- Dobra, trzeba się stąd uwolnić.
Zabłysnął pomysłowością czarnowłosy Yuu.
- Tylko jak....
Szepnął nieśmiało Taka, tuląc się do mnie wystraszony. On taki jest jak się boi. Uroczy. Dobra, nie ważne.
- Tam jest szyb wentylacyjny.
Wskazałem na kratę na ścianie. Była dość dużych rozmiarów, więc śmiało mogliśmy do niej wejść.
- Ale jak ją ściągniemy?
Zapytał najbardziej sprawny intelektualnie, Tanabe.
- Mam pomysł!
Oznajmiłem, dumny z swojego pomysłu. Wziąłem jedno krzesło i nóż, który noszę przy sobie. Zacząłem odkręcać śrubki, a po chwili zardzewiała krata puściła. Zdjąłem ją delikatnie, ale razem z nią poszedł kawałek tynku, dobra nie ważne.
- Dobra, teraz wchodzić.
Powiedziałem do grupki chłopaków, którzy zainteresowani patrzyli na moje poczynania. Po kolei zaczęliśmy wchodzić do następnego pomieszczenia jakim był ciemny korytarz. Połączenia wentylacyjne rozwidlały się w najróżniejsze strony. Spojrzałem w dół, zauważyłem, że chodzimy po kartach, a raczej czołgamy się. Było widać co się dzieje pod nami, w innym korytarzu. Ludzie biegali w tą i z powrotem jak mrówki. Wybijali się jak kaczki. Krzyczeli „To jeszcze nie koniec gry, on chce nas wykończyć! To dopiero początek!”. Na podłodze z każdym naszym krokiem, obserwowaliśmy powiększające się morza szkarłatnej krwi. Coraz to szybciej powiększały się wały zrobione z trupów, które jeszcze dawały namiastki życia. Nagle zatrzymaliśmy się, bo zobaczyliśmy jak z jednych zabarykadowanych ciałami uczniów z naszej szkoły, wydostaje się jakiś psychopata z rurą. Z ust Taki wyrwał się pisk strachu, ale Yuu szybko mu je zakrył dłonią. Psychopata rozglądał się chwilę. Drżałem, będąc, cały spocony. Każdy z nas tkwił w bezruchu. Kropla potu z mojego czoła zaczęła powolnie spływać po mim nosie, aż skapnęła temu psychopacie na głowę, omijając wszelkie przeszkody rozbryzgania. Spojrzał się on w górę. Znieruchomiałem. Długo patrzył się w górę, jak by szukał. No tak przecież coś mu skapnęło na głowę! A tym czymś był mój pot. Jak w końcu dał sobie spokój, ruszyliśmy dalej. Ostrożnie położyłem na zardzewiałej kracie nogę, a ona momentalnie puściła. Spadłem z hukiem, tym samym zwracając na siebie uwagę, przechodzących chłopaków. Byli cali we krwi z rurami w rękach. W tym momencie wiedziałem, że mam przesrane. W korytarzu było dość ciemno, więc żyłem nadzieją, że mnie nie zauważą. Jednak myliłem się. Podbiegli do mnie i złapali za ramiona, gdzieś taszcząc.
- Ej, zostawcie mnie! Przecież gramy w jednej drużynie, co nie? - Zaśmiałem się nerwowo, a serce mi przyspieszyło. Spojrzałem w górę, ale oni poszli dalej. No świetnie. Tak mnie zostawić!

[Reita]
- To chyba nie był dobry pomysł, żeby go tam zostawiać.
Powiedziałem z lekkimi obawami w głosie. Bóg wie co mu mogą oni zrobić. Mogą pobić, zgwałcić albo.....zabić.
- Spokojnie, uratujemy go, ale teraz nie możemy się zatrzymać.
Akira,zrozum. Wiemy, że to twój przyjaciel, ale no nam też nie jest łatwo.
Mówi tak spokojnie jak by go to nie obchodziło, że oni go tam porwali! Dotarliśmy do nowego pomieszczenia jakim były ubikacje, serio? Eh. Znów był ten telewizorek, a od sufitu wisiały bomby. Nie no świetnie. Ponownie telewizor zaczął mrowić, a potem pojawiła się jego ciągle uśmiechnięta twarz.
- Widzę, że wygraliście pierwszą grę, dużo ich przed wami. Macie straty? Spokojnie dla niego będzie coś specjalnego, ale to potem. Teraz miłej zabawy. Macie minutę na uratowanie się. Powodzenia, dzieciaczki!
Zaśmiał się i zniknął, a bomby się uruchomiły.
Mieliśmy równą minutę.
- Em chłopaki, musimy się sprężać
Powiedziałem widząc jak mamy coraz mniej czasu.
- Patrzcie na drzwi!
Krzyknęło maleństwo zamykając je. Stworzył się pewien kod. Wpisaliśmy go, był poprawny,a ale zegar nadal tykał. Wszystkim lały się zimne poty.
- Bezpiecznik! Potrzebny bezpiecznik!
Oznajmił zdenerwowany tą sytuacją, Tanabe. Zobaczyłem jakąś toaletę z strzykawkami, w której coś błyszczało. Podbiegłem tam natychmiastowo, a w całą rękę do ramienia wbiły się miliony igieł z narkotykami. Na klapie pisało krwistymi literami „Ile wytrzymasz ćpunie?”. Wyjąłem w końcu ten bezpiecznik. Zostało dziesięć sekund. Serce mi podskoczyło. Momentalnie stanąłem przy budce i wcisnąłem ten cholerny bezpiecznik. Ręka napieprzała mnie od igieł, które powoli odpadały od mojej ręki. Zegar stanął, a bomby przestały pikać jak szalone. Żelazne, z korozją drzwi ustąpiły, wypuszczając nas do następnego pomieszczenia. Światło sprawiło, że na chwilę oślepliśmy.
- Co tym razem, pierdolony szaleńcu!
Krzyknął roztrzęsiony Takanori chcąc już się rozpłakać.
- Gdzie jest Kouyou, szmato?! Ile my musimy jeszcze wytrzymać?!
Krzyczał, mając nadzieję, że to coś da.
Jednak nie dawało. Wtulił się ufnie w Yuu, a pewnie gdyby był tu Kou to on by robił mu za misia. Rozpłakał się w najlepsze mając powoli dość. Ma słabą psychikę. Chwilę oglądając tą scenkę, zobaczyłem, że ktoś się zbliża. Złapałem za rurę i jak tylko wbiegł do pomieszczenia, uderzyłem go metalową rurą w głowę, przez co padł jak szpak. Zaczął się podnosić, ale kopnąłem go w twarz z glana. Już się nie podniósł.
- Chodźmy dalej, ale przedtem, niech każdy z nas weźmie coś do obrony. Robi się niebezpiecznie.
Mówiłem podając każdemu coś wytrzymałego i w miarę twardego do obrony. Weszliśmy do hali, która była cała we krwi, znaczy podłoga to było powoli morze. Cały czas jej poziom się podnosił, a drzwi się zamknęły. Ruki zaczął panikować. Jak zwykle.
- Po cholerę ja chciałem tutaj przyjść! Jak przeżyjemy to cię zabije, Akira!
Wrzasnął roztrzęsiony. Zaczęliśmy szukać jakiegoś wyjścia. Było to jak szukanie w stogu siana.
- Chyba musimy poczekać, aż poziom krwi się podniesie. Jedyne wyjście to ten balkon tam.
Wskazałem palcem na balkon, gdzie znajdowały się maszyny do butelkowania.
- Ty chcesz nas zabić czy co!?
Krzyknął przewrażliwiony Ruki.
- To jedyna droga, Taka. Przecież umiesz pływać. A w wodzie, czy we krwi to co za różnica?
Zapytałem.
- Jest, bo to krew?!
- Spokój chłopaki. Damy radę!
Pocieszył nas czarnowłosy. Po chwili poziom krwi znacznie się podniósł. Złapałem się metalowej poręczy i wszedłem na balkon. Byłem cały we krwi, ale to nie było ważne. Po niedługim czasie do mnie dołączyli chłopaki. Krew przyspieszyła, więc weszliśmy do pomieszczenia, które znaleźliśmy, zamykając je dokładnie by krew nie dostała się tu. Kapała ona z nas i naszych ubrań.
- Mam powoli dość.
Oznajmiło nam maleństwo. Mam nadzieję, że niedługo koniec. Ile można. Przed nami była kolejna zagadka. Byliśmy w jakimś krętym korytarzu. Czułem na karku czyjś oddech. Ale nie wiem kogo. Szliśmy powoli wężykiem przez wąski korytarz, który nie posiadał światła. Doszliśmy do kostnicy, nie no świetnie.
- Ej, ziomuś. Może ty znasz drogę do wyjścia?
Zaśmiałem się nerwowo, mówiąc do trupa, leżącego na metalowym stole, przykryty białym prześcieradłem.
- On chyba nie wie. Uh.
C.D.N.