Dzień jak
co dzień na statku. Wstałem w chwiejnej od kołysania statkiem kajucie i
podszedłem do wielkiej drewnianej szafy gdzie znajdował się mój ubiór.
Spojrzałem w lustro oprawione w złoto z ostatniego łupu i przetarłem twarz po
nie przespanej nocy pełną rumu i innych alkoholowych trunków z wyprawy.
Niektóre były mi i mojej załodze nieznane, ale jednak co nas piratów nie zabije
to nas wzmocni. Wziąłem ów ubiór i poszurałem po nie równej, drewnianej
podłodze kajuty kapitana i wszedłem za parawan. Zawiesiłem na ścianach ów
przedmiotu moją „piżamę” i przebrałem się w piracki strój wcześniej myjąc moje
zmęczone, opalone ciało. Opatrzyłem nowo nabyte rany od ostatniego skoku na
królewską flotę i wyszedłem. Wszedłem na wielki pokład mojego statku.
Przystałem przy barierce i rozglądałem się po nie zmierzonych wodach,
krystalicznego oceanu Karaibskiego. Karaiby, ach pamiętam dobrze jak mnie tutaj
wysadzili na pewną śmierć, ale mnie nie da się tak łatwo zabić! Nie mnie!
Słynnego w tych częściach świata KAPITANA AKIRY! Obróciłem się z przebiegłym
uśmieszkiem słysząc kroki obiektu moich westchnień. Takanoriego.
-Ahoj,
Takanori-san. – powiedziałem po chwili do ów osóbki o 162cm wzrostu.
-Ahoj,
Kapitanie!- Odpowiedział po chwili cały w skowronkach.
-
Jak minęła tobie noc, Takanori?
-
Bardzo dobrze, jednak w głowie szumi po rumie. Dobry rocznik. – zaśmiał się tym
swoim piękny głosikiem brzmiącym jak tysiąc najpiękniejszych ptaków Karaibskich. A tak
delikatne jak fale oceanu nad ranem na złotej plaży. Nie wiem kiedy to się
stało, gdy się w nim zakochałem. Stało się to nagle i niezauważalnie z
początku, a potem przeradzało się przez pewne etapy mojego życia na tym statku.
Najpierw było ignorujące uczucie, które myślałem, że przejdzie, ale jednak ono
narastało. Przeszło to na zauroczenie, a potem już nie wiem. Zgubiłem się. Było
chyba za wiele tych miniaturowych etapów moich ignorancji, spojrzeniami z
zaciekawieniem, westchnień, zauroczenia i w końcu... miłości. Nigdy nie
sądziłem, że ja, Kapitan Akira, niezwyciężony w walkach z angielską flotą mogę
się zakochać. Tak, chyba mogę to nazwać zakochaniem. Albo szczerą miłością. Nie
wiem. Mój mózg nie może tego na chwilę obecną ogarnąć. Po chwili z zamyśleń ów
osóbka wyrwała mnie, z nich.
-Kapitanie,
niech pan nie śpi! – powiedział rozbawiony głosem.
-Khem,
khem... nie śpię! – zaśmiałem się udając. Można to chyba nazwać odejściem od
rzeczywistości? Śpiączką? Może „śpiączką miłości”... czy coś w tym rodzaju.
Popatrzyłem na jego rozbawioną, opaloną buzię, na którą opadały złociste jak
monety z łupów kosmyki, gęstych i jedwabiście miękkich włosów, które chciał bym
tak bardzo pogłaskać. Popatrzyłem w te kakaowe oczka, które były przepełnione
radością, szczęściem i czymś jeszcze. Mówiono, że z oczu można wyczytać
wszystko, dlatego wtedy chyba ludzie podczas szczerych rozmów patrzą sobie
prosto w nie. By wiedzieć, że ta osoba nie kłamie. Bynajmniej tak myślę. Ale
czy to właściwy kierunek? A może jednak nie? Zresztą czy to ważne. Spojrzałem
po chwili jak Takanori mknie powoli niczym kot po pokładzie kręcąc tym swoim
pięknym, nieziemskim zapleczem. Popatrzyłem w dół zahaczając o moje spodnie, a
bynajmniej w krocze, gdzie robiła się mały „wulkan”. Ach jak ja bym chciał, że
by przez niego teraz nastąpiła erupcja tego „wulkanu”. Westchnąłem cicho.
-
Nawet nie wiesz jak na mnie to działa, Takanori. – szepnąłem zrezygnowany i
zszedłem pod pokład, gdzie znajdowały się armaty, kule, strzelby i tym podobne
rzeczy. Posprawdzałem moich ludzi. Pobudziłem ich i napiłem się wody. Może nie
jest najlepsza, ale nie można marudzić na jakość bo zawsze może być gorzej.
Takie życie pirata, ale ile frajdy z tego! Wyszedłem ponownie na pokład i
kazałem posprawdzać żagle. No dobra to dziś szykuje się napad na flotę
francuzów. Heh, ciekawe cóż oni tam przewożą. Może jedzenie? Mój żołądek bardzo
domaga się czegoś bardziej porządniejszego niż owoce, które chronią nas przed
szkorbutem i ryby, które mi się już po prostu zbrzydły. Marzę o kurczaku,
gąsce, kaczusi czy dzikowi. Ach, aż ślinka cieknie! Aż na myśl o złotej skórce
gąski, brązowej dzika, kakaowej kurczaka i żółtej gąsce to... ach! Mam ochotę
to wszystko mm... no dobra. Koniec marzeń. Wracamy do realistycznego świata.
-Kotwica
w górę! Maszty rozwinąć! – krzyknąłem i zatarłem ręce. – Wszyscy przygotowani! To
nie są ćwiczenia! – powiedziałem. No tak moich ludzi już nie trzeba szkolić.
Hah. Jesteśmy nie pokonani. Zauważyłem ów okręt na horyzoncie, sklepienia nieba
z niekończącym się lustrem oceanu. Statek ruszył ku okrętowi. Po chwili
nabraliśmy prędkości przez sprzyjający nam wiatr wiejącym z południa.
Dopłynęliśmy do okrętu i od razu działaliśmy szybko. Armaty szybko wyłoniły się
z drewnianych „okien” statku i zaczęły wystrzeliwać ogromne ilości kul
armatnich, a my wykorzystaliśmy ich zaskoczenie i położyliśmy drewniane deski,
po których mogliśmy przejść na ich okręt. Moi ludzie zgromili straż jak
drapieżne lwy z safari, które zrobią wszystko by zaspokoić swój wilczy głód. Ja
za co wziąłem się za kapitana. Następni ludzie na linach dostawali się na
pokład i oczyszczali statek ze wszystkiego co najlepsze. Wyszedłem po zabiciu
kapitana z kajuty mając w torbie ich dokumenty i inne przydatne nam rzeczy.
Zobaczyłem jak mój Takanori zwinny jak kot walczy z jednym strażnikiem. Ten...
debil ugodził go szablą w bok. Me szlachetne nerwy nie wytrzymały i wyciągnąłem
pistolet. Poczęstowałem go kulką w łeb i załapałem opadającego Takanoriego.
Wziąłem go na ręce i powoli przeniosłem na nasz statek. Jego bezpieczeństwo
jest dla mnie najważniejsze. Jest takim diamencikiem w moim sercu, które
zdążyło zczernieć i po obumierać znacznie. Jednak przy Takanorim ono rodzi się
na nowo. Zaczyna szybciej bić. Znacznie szybciej od normalnego tempa. Bije tak
szybko jak galop spłoszonego, dzikiego konia. Ujrzałem jak on zamyka swoje
piękne jak dwa kakaowe brylanty oczka. Serce mi ponownie zamarło.
Przyspieszyłem krok mając gdzieś, że mogę spaść z tej deski i wpaść do oceanu
pełnym kałamarnic, rekinów i cholera wie czego jeszcze. Ułożyłem jego osłabione
ciało na moim drewnianym, miękkim, wypchanym kaczym pierzem łóżku. Opatrzyłem
delikatnie jego ranę i okryłem go kołdrą, a potem kocem. Trzymałem jego drobną,
zabrudzoną, delikatną dłoń w swoich suchych, popękanych łapach. Uh. Popatrzyłem
na jego nie równe, połamane pazurki i wziąłem pilnik. Delikatnie zajmowałem się
jego łapkami by po chwili je nawilżyć mlekiem. Odkryłem, że to dobry nawilżacz
dla dłoni. Osobiście go używam. Czasami. Ale nie ważne. Popatrzyłem na jego
twarzyczkę i uśmiechnąłem się widząc jak spokojnie śpi. To chyba najwspanialszy
widok na świecie.
-
Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham. – powiedziałem pół szeptem i nadal
obserwowałem jak śpi. Wstałem i sięgnąłem po grzebień z kości słoniowej i
delikatnie czesałem jego piękne włosy. Nie spałem całą noc, ale mi to nie robi
różnicy. Prawdziwy pirat musi być wytrzymały. Nie ważne czy deszcz, czy śnieg,
czy grad - musi wytrzymać. Czy mróz, czy upał, czy wiatr wieje ci w twarz.
Jeśli jesteś piratem musisz to wytrzymać. Całą noc patrzyłem na jego buzię,
która robiła taki słodki kaczy dzióbek. Aż raz chciałem go pocałować, ale
powstrzymałem się. Bo co jeśli się obudzi? I mnie znienawidzi? Obrzydzi się
moją osobą i odstawi jak tą pustą butelkę rumu? Eh. W tej sprawie jestem
tchórzem. Jednym wielkim tchórzem. Po prostu boję się. Tak, boję się. Panicznie
boję się odrzucenia z jego strony. Tak bardzo chcę by był ze mną i dzielił z
moją osobą każdy swój smutek, żal, radość. Wszystko, po prostu wszystko. Ja też
potrzebuję czasem wyżalenia się, powiedzenia co mi leży już na BARDZO
zniszczonej od alkoholu wątrobie czy na moim czarnym jak noc, a umarłym jak
trup sercu. To dzięki niemu co dzień czuję to delikatne bicie serca w mej
klatce piersiowej, która unosi się i opada tylko i wyłącznie dla niego. I
nikogo innego. To dla niego budzę się co rano i wstaję. Po chwili wyrwały mnie
z zamyślenia ciche jękniecie.
-
Takanori? – spojrzałem na niego. Właśnie się obudził.
-Co
się stało? – zapytał niepewnie.
-
Ten... strażnik cię ugodził szablą, ale spokojnie, jest już dobrze. –
powiedziałem z ciepłym uśmiechem.
-
To dobrze, Kapitanie. – odpowiedział i zasalutował mi. – Bardzo dziękuje za
opiekę, Akira.
-
Nie ma za co, Takanori. – opowiedziałem po chwili namysłu i go pogłaskałem. –
Zaraz wracam. – Oznajmiłem mu i poszedłem po coś do jedzenia i picia dla niego.
Po chwili przyszedłem z kawałkiem pieczonego dzika, którego zabili w trakcie
przejmowania okrętu Francuzów oraz miód. Ułożyłem srebrzystą tacę na stoliku
nocnym i po chwili karmiłem go małymi kawałkami ciepłego mięsa. Od czasu do
czasu sam coś skubiąc sobie. Po skończonym posiłku podałem mu ów napój i
pomogłem się napić.
-
Dziękuje, Akira. – odpowiedział wdzięcznym głosem.
-
Naprawdę nie masz czego, Takanori. – oznajmiłem po chwili namysłu i pogłaskałem
go po delikatnym policzku, a ten wtulił się w niego jak kociak mały do matki.
On chyba serio był w poprzednim życiu kotem. Każdego dnia Takanori dochodził do
zdrowia. Robił duże w tym postępy. Pomagałem mu w tym. Byłem teraz przy nim
praktycznie cały czas. Pomagałem mu i te inne rzeczy. Dziś po miesiącu wychodzimy
na ląd. Uch. Po chwili na drzewach, które rąbnęły przy brzegu nie zmierzonego
oceanu wisiały trupy. Trupy piratów. Zdjąłem swoją czapkę kapitana i za
salutowałem im. Przy nich wisiała także tabliczka - „Tak u nas kończą piraci”.
I co mam teraz się przestraszyć? Czy wyśmiać? Ha! No ba, że to drugie! Myślą,
że przestraszą mnie? Wielkiego Kapitana Akirę?! No to się grubo pomylili! To
dla mnie zaproszenie. Heh. Wyszliśmy na ląd i szliśmy po plaży. Po chwili
zauważyłem batalion żołnierzy. Zagwizdałem i nagle przy mnie się moi ludzie
pojawili. Zaczęliśmy szarżować na nich. Oni wyciągnęli broń palną i zaczęli
strzelać. Ha! Nas nie tak łatwo trafić. Jesteśmy jak zjawy raz jesteśmy, raz
nie. Jednak Takuś się zbyt oddalił i go... porwali. O nie... nie na mojej warcie!
Chłopacy ich rozgromili. A ja zakradłem się widząc gdzie biorą Takusia.
Wróciłem na statek i opracowałem plan z moją prawą ręką Yuu. On bardzo dobrze
zna się na odbijaniu ludzi z więzienia. Nie jednego z naszej grupy wyciągał.
Opracowałem z nim świetny plan! Gdy następnego dnia słońce skryło się za
oceanem my zaczęliśmy działać. Najpierw pod wodą ominęliśmy straż miejską.
Płynęliśmy kanałami. Wyszliśmy przy kamienny więzieniu. Inni moi ludzie jak
ninje oczyścili teren ze straży, a ja przedostałem się z Yuu do środka.
Poderżnęliśmy straży gardła idąc dalej długimi, kamiennymi, wilgotnymi
korytarzami patrząc jak za żelaznymi kratami leżą zmasakrowane trupy. Doszliśmy
do ostatniej, najmniejszej celi. Wziąłem klucz od jednego ze strażników i
otworzyłem wchodząc tam zauważyłem leżącego, pół przytomnego Takanoriego.
Wziąłem go na ręce i ulotniliśmy się. Na dworze zaczęła się ulewa co nam nie
sprzyjało, bo Takanori jest prawie pół nagi i ma osłabioną odporność. Był
bardzo posiniaczony i poraniony. Przegięli. Nie wiedząc z kim zadarli! Jednak
wiem, że nie mogę się na razie unosić. Takanori jest ważniejszy od nich.
Ułożyłem go w łóżku i okryłem opatrując rany. Przez kilka dni moje Słonko się
nie budziło. Bardzo mnie to zmartwiło. Jednak w końcu nadeszła ta minuta i
zbudził się z „śpiączki”. Opowiedział mi wszystko co robili. Uh. Nie mogę tego
dłużej ukrywać. Jak mu się polepszy to mu wszystko powiem. Wiem, że tak będzie.
Obiecuję. Po kilku dniach opieki nad nim wrócił do pełni sił.
-
Takanori przyjdź dziś na pokład o północy okey? –zapytałem go gdy ubierał się
za parawanem.
-
Dobrze Akira, a po co? – zapytał ciekawsko.
-
Zobaczysz. - zaśmiałem się i go wypuściłem z pomieszczenia. Jak tylko nikogo
nie było na pokładzie przygotowałem wszystko. Stół, na który położyłem jedwabny
obrus i zastawiłem go chińską porcelaną z łupów. Okej, jedzenie jest, wszystko
jest. Równo z godziną północ zauważyłem moją księżniczkę piratów. Blady blask
księżyca oświetlał go całego. Widziałem, że założył kolczyki i nowe ubranie.
Pięknie do niego pasowało. Przysiadł przy stoliku. Po udanej kolacji w końcu
zebrałem się w sobie.
-Takanori.
Kocham cię. – wyznałem mu w końcu to. Widziałem w jego oczkach niepewność, ale
po chwili wstał podchodząc do mnie i mnie pocałował. Moje serce oszalało. Po
tym wziąłem go na ręce biorąc do kajuty. Tam rozebrałem powoli. Ta noc była
wręcz magiczna. To co z nim przeżyłem było wspaniałe. Spocony opadłem obok
niego, a on wtulił się mówiąc:
-
Ja Ciebie też kocham, Aki.